Menu

Wierszokleci elektryka

Adalmer cz. I

*Porwanie*
Adalmer stanął przed starą, nadgryzioną przez ząb czasu kuźnią. Był
to budynek sporych gabarytów, można by rzec, że podzielony na trzy
części: mieszkalną, warsztat i magazyn. Przed domem przykrytym
drewnianym zadaszeniem znajdowało się stare, zniszczone kowadło,
na którym niejedną broń, czy pancerz wykuto. Obok niego stał duży
piec, z którego buchał gorący ogień, a z jego komina wydobywał się
gęsty, czarny dym. Daszek był wsparty na dwóch kamiennych
kolumnach ozdobionych fikuśnym kapitelem oraz ornamentami
przedstawiającymi najprawdopodobniej wojowników oraz kowali.
Słupy ustawione były na niskich, ale szerokich cokołach. Na jednym z
nich wisiała tabliczka przedstawiająca kowadło i obcęgi. Dół budynku
był zbudowany z dużych bloków bazaltu, wzmocnionych dębowymi
podporami. W tej części znajdował się magazyn kowala , w którym
przechowywał on wszelakie narzędzia, poczynając od młota przez
kleszcze, a kończąc na osełce. Dalsza część parteru była przeznaczona
na wykonany już przez kowala ekwipunek. Można było tam znaleźć
miecze zarówno dwu-, jak i jednoręczne, sztylety, topory ze
zdobionymi styliskami oraz pancerze zarówno płytowe, jak i pół,
kolczugi i hełmy- przyłbice oraz garnczkowe. Drugie piętro było
wykonane z desek z drewna bukowego ustawionymi wertykalnie. W
dachu pokrytym jasno czerwonymi, lekko poobijanymi, glinianymi
dachówkami znajdowała się sporej wielkości lukarna, w której ktoś
szybko i bez większego zaangażowania zawiesił szare, nijakie płótno,
które miało pełnić rolę zasłony. Do magazynu światło docierało przez
małe dwa okienka oraz otwarte na oścież duże, wzmocnione drzwi od
wewnątrz zabitymi kawałkami blachy i prętami , do których
przyczepiona była spora kłódka. Nad daszkiem zakrywającym piec i
kowadło, po lewej i prawej stronie znajdowało się po jednym małym
prostokątnym oknie. Na drugie piętro wchodziło się po kamiennych
schodkach, znajdujących się po prawej stronie budynku. Dla
bezpieczeństwa jak i estetyki kowal zamontował balustradę przy
stopniach. Na górze znajdowały się drzwi wejściowe domu, o których
warto wspomnieć, bo były wykonane z dokładną starannością. Kilka
drewnianych desek połączonych było ze sobą za pomocą mocnych
żelaznych okuć i wspartych na grubych mosiężnych klinach. Do drzwi
umocowana była srebrna kołatka przedstawiająca głowę lwa.
Chłopak szybko wszedł po schodach i zakołatał. Stojąc i czekając
na reakcję domowników, myślał w jakiej sprawie wzywał go
właściciel kuźni Bronter. Po chwili usłyszał głośny, metaliczny
dźwięk otwieranych wrót. W wejściu stał wysoki, trochę przy kości
mężczyzna ubrany w stary zniszczony i pobrudzony kaftan wykonany
prawdopodobnie z jeleniej skóry, wiązany z tyłu na wysokości karku
rzemiennym sznurem. Brzuch uciskał mu mocno zaciśnięty gruby
pas, do którego przymocowany był sporych rozmiarów topór bojowy,
którym mógł bez trudu władać jednorącz. Człowiek wyglądał na
starszego, lekko siwe włosy i zmarszczki na jego suchej, szorstkiej
skórze wskazywały na jego wiek. Kowal w ręku trzymał jakąś książkę,
sądząc po okładce była ona na temat kowalstwa lub o technikach
Rzemieślnik uniósł siwe krzaczaste brwi, gdy ujrzał chłopaka. Na
jego twarzy malowało się zaskoczenie, które szybko starał się ukryć.
Bąknął pod nosem, aby chłopak wszedł do środka, a sam wycofał się
Adalmer wszedł do budynku zamykając za sobą drzwi. Mieszkanie
wyglądało na zaniedbane, zakurzone, ale kowal mógł się poszczycić
zarówno trofeami jak i własnej roboty wykutymi przedmiotami. Na
ścianach wisiały jelenie jak i należące do dzika rogi. Na półkach leżało
wiele starych, zniszczonych książek. Na środku pomieszczenia stał
duży stół, na którym porozrzucane były kartki z różnymi zapisami
kowala. Przedstawiały one projekty broni i pancerzy, ale i znalazła się
kartka z listą zakupów. Kawałki stali mieszały się z odłamkami rud, a
uważne oko wypatrzyłoby w tym bałaganie nawet młot kowalski czy
Kowal zasiadł na jednym z krzeseł stojących przy stole i pokazał
Adalmer jednak nie miał ochoty siedzieć i grzecznie wsunął krzesło,
Chłopak ustawił się w takim miejscu, w którym światło nie padało na
jego twarz, przez co rozmówca nie mógł odczytać co myśli wojownik,
-Jestem dozgonnie wdzięczny, że postanowił mi pan pomóc. Zaraz!
Gdzie moja kultura! Może ma pan ochotę się czegoś napić? – zapytał
kowal, ukazując zamieszanie na swojej twarzy
- Chętnie, ale niech pan zdecyduje czym mnie poczęstuje, a ja
poczekam na pana – odpowiedział chłopak, chociaż nie miał ochoty
pić,to nie chciał zrazić gospodarza, odmawiając mu gościny.
Kowal wyszedł z pokoju, by po chwili wrócić z butelką i dwoma
kuflami. Adalmerowi nic ona nie mówiła. Domyślał się, że może
być tam albo dobre wino, które długo czekało, na swój dzień, albo
mocna gorzała, która nie jednego zwala z nóg lub wypala przełyk za
nim zdąży się zorientować. Jednak chłopak się mylił to co podał mu
kowal było o wiele mocniejsze od wszystkich trunków, które miał
okazje kosztować lub upijać się nimi do nieprzytomności. Smakiem
przypominała gorzałę, ale bardzo wyczuwalny był orzech , oraz nutka
mięty. Dość dziwne połączenie, ale wojownikowi posmakowała taka
- Wracając do tematu, dla którego tu pana zaprosiłem. Wie pan
pewnie już od karczmarza , albo od mieszkańców, a jeśli pan nie
wie, to panu powiem, że kilka dni temu moja jedyna córeczka, moje
ukochane dziecko zostało porwane i jest przetrzymywane gdzieś
w lesie. Jednak jak zwykle straż nic nie może zrobić, zbyt wielu w
ostatnim czasie zginęło w tym borze. Więc żaden nie wyściubi nosa
za bramę, a bandyci oczekują na okup. Jednak ja już jestem za stary i
gdy tylko bym się pojawił we wskazanym miejscu, to wypatroszyliby
mnie, a potem zabili moją córeczkę. A straż uznałaby, że sprawa taka
nigdy nie miała miejsca- powiedział kowal, który w jednej chwili zalał
się łzami, duży silny chłop, który od początku starał się ukryć emocje,
- Spokojnie drogi człowieku. Uspokój się, zrobię co w mojej mocy,
powiedz, mi wszystko co wiesz – odpowiedział Adalmer, podszedł do
rzemieślnika i położył mu rękę na ramieniu.
- A więc gdy zniknęła moja córeczka, na stole znalazłem kartkę. Na
niej napisane było 300 Retli oraz rysunek. Od razu udałem się do
straży, ale oczywiście żaden z nich nie jest na tyle odważny lub głupi,
żeby ratować życie dziecku. Wolą siedzieć, pić w karczmie i oglądać
się za skąpo ubranymi kelnerkami. Załamałem się, że już nie ujrzę
mojej perełki... mała bezbronna siedzi tam pewnie związana, wśród
tych brudasów. Dziesięć lat temu wszystkich ich bym wybił co do
jednego, ale....ale nie dziś- zająknął się kowal, wyjmując z kieszeni list
Adalmer uważnie obejrzał skrawek papieru i postanowił pomóc
-Pomogę Ci, ale czy masz wystarczająco dużo monet, aby opłacić
porywaczy? Oczywiście gdy tylko będę wiedział, że dziewczynka jest
bezpieczna, to zrobię to co Ty zrobiłbyś dziesięć lat temu.
- Nie!- przerwał rzemieślnik- Nie! Jeśli tylko ją odzyskasz,
przyprowadź ją tu, a ich zostaw. Jej zdrowie i bezpieczeństwo jest
najważniejsze. Błagam – przerwał mężczyzna nerwowo podnosząc się
- Dobrze już. Daj mi pieniądze i śpij spokojnie, już jutro ujrzysz
Obydwaj zeszli do magazynu, gdzie pod stertą gruzu i starym regałem
znajdowała się mała wnęka w podłodze, w której leżała zakurzona
szkatuła, wypełniona po brzegi pieniędzmi.
Kowal wyjął ją i przesypał pieniądze do skórzanego mieszka, który
momentalnie wybrzuszył się pod wpływem spływających do niego
- To wszystkie moje oszczędności, jest tutaj więcej niż chcieli
porywacze. Proszę przyprowadź do mnie moją córeczkę. Jest
wszystkim co mam w tym nędznym życiu – powiedział mężczyzna,
podając mieszek chłopakowi, który bez słowa opuścił kuźnię.
*Przypadkowe spotkanie*
Adalmer na początku chciał się odpowiednio przygotować do zadania,
zawsze przed każdym obmyślał taki sposób, aby mieć największą
przewagę nad przeciwnikiem, chyba, że zadanie wymagało
szybkiego działania. A porywacze w liście podali ile ma czasu na
dostarczenie okupu, więc spokojnie mógł zrobić zakupy. Rynek
znajdował się w centrum miasta, do którego można było dostać się
czterema uliczkami. Dwie z nich prowadziły do dzielnic mieszkalnych
zamieszkanych przez arystokrację oraz mieszczaństwo. Gdyby iść
trzecią doszłoby się do bram wyprowadzających z miasta mijając po
drodze kilka większych sklepów oraz laboratorium alchemika, które
już z daleka zwracało na siebie uwagę ze względu na styl architektury
i zdobienia, ale o tym w swoim czasie. Czwarta droga, która była
naprzeciwko trzeciej, prowadziła w część miasta, w której znajdowała
się dzielnica biedoty oraz zamtuz, który każdej nocy i dnia przyciągał
do siebie wielu strażników oraz średnio zamożnych mieszczan. Ci
bogatsi korzystali jedynie z ekskluzywnych pań, które albo zapraszały
ich do siebie, jeśli takowy klient był żonaty , jeśli nie był to spędzali
czas u niego. Na środku sporego placu znajdowała się fontanna w
kształcie koła, z dwóch stron wyrastały dwa kamienne lwy plujące
wodą . Na rynku jak każdego dnia dał się słyszeć hałas oraz krzyki
handlarzy i kupujących. Cały plac zasypanych był przeróżnymi
straganami, na których można było kupić zioła, mikstury, jedzenie,
owoce i warzywa, ale także słabej jakości broń i pancerze. Jeden ze
straganów oferował nawet kupno niewolników. Adalmer najpierw
wybrał się do kramu , gdzie stał wysoki szczupły blondyn krzyczący na
- Łuki! Kusze! Mamy także bełty i strzały ! Zapraszam serdecznie!
Gdy tylko ujrzał chłopaka, oczy mu się zaświeciły i od razu podszedł
do wojownika i zaczął pokazywać mu fikuśne uzbrojenie.
- Witaj drogi panie, może potrzebuje pan czegoś? Widzę, że pański
łuk już się wysłużył. Może pora go wymienić? Jeśli żaden się panu nie
podoba, mogę wykonać na zamówienie, specjalnie dla pana. A może
lepsza byłaby kusza? Mam zarówno lekkie jak i ciężkie. Zawsze można
przetestować broń wieczorem na strzelnicy i dopiero wtedy kupić.
Chyba, ze jednak woli pan zostać przy łuku i zakupić strzały , to też ma
pan dość duży wybór. Mam strzały świszczące, ząbkowane, a także
ogłuszające i coś dla koneserów i doświadczonych łuczników strzały
księżycowe- wyrecytował z niebywałą prędkością kupiec.
- Spokojnie handlarzu. Masz bardzo dobrą ofertę, ale na dzień
dzisiejszy interesowałyby mnie strzały ząbkowane – powiedział
Adalmer, wyciągając swój mieszek zza pasa.
-Więc widzę , że do pełnego kołczanu brakuje panu 17 strzał, czy tyle
sobie szanowny pan życzy – odpowiedział chłopak, szybko chwytając
- Spostrzegawczy jesteś. Tak daj mi tyle... skoro przebywasz tu ciągle,
to możesz mi powiedzieć gdzie najlepiej zaopatrzyć się w mikstury,
które też mi się kończą? – zapytał Adalmer płacąc za strzały.
- Z tego panie co wiem, to na rynku większość kupców to oszuści,
a jedynym u którego można kupić prawdziwy wyrób, ale za swoją
cenę, jest alchemik Albert. Mieszka on ... jak pan pójdzie w stronę
bram to po lewej stoi budynek rzucający się w oczy, nie sposób go
przegapić. To właśnie w nim mieszka ów alchemik – odpowiedział
chłopak, odbierając pieniądze i chowając do kołczanu zakupione
przez wojownika strzały.
- Dziękuję- odpowiedział Adalmer i gdy już oddalał się od straganu,
wpadła na niego zakapturzona postać, która pod wpływem zderzenia
Szybko do nich podbiegło dwóch wysokich, dobrze zbudowanych
mężczyzn, którzy krzyczeli:
- Teraz nam nie uciekniesz włóczęgo!
- Spokojnie panowie. Co winny jest wam ten człowiek? Czemu go
ścigacie? – wtrącił się Adalmer, stając przed dwoma olbrzymami.
Gdy już jeden z nich sięgał po buzdygan, jego zamiary przerwał
trzeci mężczyzna średniego wieku brunet, który stanął między
napastnikami. Ubrany był w długi ciemnoczerwony pozłacany kaftan
zapinany z przodu na cztery złote guzy.
- Spokojnie Brunol, po co wdawać się w bójkę. Schowaj tę broń.
A teraz ty, posłuchaj uważnie – mężczyzna skierował wzrok na
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Ty pójdziesz w swoją
stronę, zapomnisz o tym spotkaniu, a ja zabiorę tę złodziejkę –
powiedział spokojnym głosem mężczyzna.
W tym momencie na nogi zerwała się zakapturzona postać i Adalmer
mógł dostrzec twarz młodej niewiasty. Jednak nie była ona jak
inne. Cała zasłonięta długą szatą, z kapturem na głowie z którego
wystawała ruda grzywka. Przy pasie miała zaczepiony gruby mieszek
i dwa sztylety. Adalmer nie zdążył się dłużej przyjrzeć, bo mężczyzna
znów zaczął do niego mówić.
- No nie będę długo czekał, odejdź, a ja już jutro nie będę pamiętał
- Zostawcie tę kobietę w spokoju! – przerwał mu stanowczo Adalmer
wyciągając miecz. Na nieszczęście, metaliczny dźwięk broni usłyszała
czujna straż, która od razu ruszyła w ich stronę.
Brunet wraz z dwoma olbrzymami oddalili się, aby nie mieszać się w
sprawy straży. Kobieta złapała chłopaka za rękę i razem z nim wbiegła
w tłum ludzi, gubiąc strażników, a następnie zaprowadziła go w
- Dziękuję, że uratowałeś mnie, ale nigdy nie wyciągaj broni w tym
mieście. Straż jest bardzo na to uczulona i ledwo się obejrzysz, a będziesz oglądał niebo zza krat, albo gorzej zza chmur – powiedziała
kobieta... jej głos, coś w nim było, taka lekkość, aksamitność, nie
sposób tego opisać słowami, to trzeba usłyszeć...
Chłopak chciał uważniej przyjrzeć się kobiecie, jednak zanim zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, ona wspięła się po winoroślach na dach i
Adalmer nie mógł przestać rozmyślać o tej sytuacji i nieznajomej, ale
poczucie obowiązku wzięło górę... teraz najważniejsze było dziecko
kowala. Wojownik stracił za dużo czasu, aby iść do alchemika, więc od
razu udał się w wyznaczone przez bandytów miejsce.
*Leśne komplikacje*
Dochodził środek dnia. Słońce osiągnęło kulminacyjny punkt, a
promienie słoneczne przebijały się przez korony drzew niczym miecze
barbarzyńskich plemion walczących z żołnierzami króla Agazona
podczas potyczek w Siwych Górach.
Adalmer szybko bez większych problemów odnalazł wskazane
miejsce. W końcu zawód tropiciela właśnie do takich rzeczy go
przygotował. Musiał on poruszać się bezszelestnie po lesie, skradać
do dzikiej zwierzyny, strzelać z łuku oraz sprawnie posługiwać bronią
białą. I tego uczył się od małego od swojego ojca, także tropiciela,
który potrafił podkraść się nawet pod najbardziej płochliwą i ostrożną
zwierzynę. Nie miał sobie równych w swoim fachu.
Chłopak stał przed starym rozłożystym dębem, który majestatycznie
rósł przez setki lat. Adalmer miał wrażenie, że drzewo spogląda
na ludzi z góry niczym ojciec patrzący na swoje dzieci, które
popełniają te same błędy. Nie jedna i nie dwie wichury czy burze,
próbowały zwalić to cudowne drzewo, które jest schronieniem
wędrowców, drogowskazem dla zbłąkanych i miejscem wypoczynku
dla zmęczonych... Nagle z zamyślenia wyrwał chłopaka głos:
- Teraz słuchaj, zdejmij z siebie wszelaką broń i połóż sobie pod
nogami – odezwał się ktoś zza drzew.
Tropiciel posłusznie wykonał rozkaz, oczekując na dalszy rozwój
Po chwili zza dębu wyszła grupa bandytów, każdy z nich był zasłonięty
do połowy twarzy długą, brunatną chustą sięgająco od nosa do klatki
piersiowej. Każdy z nich trzymał broń, dwóch używało lekkich mieczy
jednoręcznych, ten który mówił do chłopaka dzierżył wekierę, a
dwóch pozostałych celowało do Adalmera z łuków.
- Gdzie dziewczyna! – krzyknął chłopak do bandytów.
- Spokojnie, najpierw pokaż pieniądze – odpowiedział lekkim
chrapliwym głosem przywódca. Tropiciel wyciągnął zza pasa
wypchany mieszek i pokazał go porywaczom.
Bandyta zawołał mężczyznę imieniem Harg. Zza dębu wychylił się
rosły chłop, który, w jednej ręce trzymał ciężki topór dwuręczny, a w
drugiej dziewczynkę. Był tak duży i umięśniony, że jego dłonie były w
stanie zgnieść ludzką czaszkę, bez najmniejszego wysiłku. Wzrostem
był dwukrotnie wyższy od swoich kamratów, a czterokrotnie od
-Podejdź bliżej- rozkazał przywódca. Olbrzym przysunął się do nich i
dopiero teraz było widać, jak bardzo góruje nad pozostałymi, także
rosłymi mężczyznami, którzy wyglądali przy nim jak sardynki w
oceanie pełnym rekinów. Więc jeśli oni byli rybną drobizną, czym był
-Teraz Ty słuchaj! Zaraz podejdzie do ciebie mój człowiek i oddasz
mu mieszek, jeśli nie, zamiast dziewczynki dostaniesz jej głowę!
– wykrzyczał bandyta. Adalmer kiwnął tylko głową. Rzezimieszek
szybko doskoczył do chłopaka, wyrwał mu pieniądze i wrócił do
przywódcy. Ten przeliczył monety trzykrotnie, za każdym razem
wpadając w coraz większą furię.
- No, no widzę, że chciałeś się zabawić i mnie oszukać! Napisałem
wyraźne pięćset Retli, a tutaj jest niecałe trzysta! – wykrzyczał z
wielką złością mężczyzna, kiwając ręka na Harga.
Chłopak był zaskoczony. Postanowił podejść powoli do bandytów i
pokazać im list, aby wyjaśnić nieporozumienie i ochronić dziecko.
Był to błąd, bo przywódca zwinnym, szybkim ruchem uderzył go
w głowę, chłopak stracił przytomność, którą szybko udało mu
się odzyskać. Nad nim stał bandyta celujący ostrzem miecza w
jego głowę. Zrobił zamach i... padł!. Strzała wbiła mu się w krtań
i zalał krwią Adalmera. Kątem oka ujrzał jak inni bandyci padają
po drugim. W stronę olbrzyma poleciało ich aż dwadzieścia ,
dziurawiąc go i czyniąc z niego sito. Zza krzaków wyskoczyła grupa
mężczyzn ubranych w czarne koszule i zielone płaszcze z kapturami
zakrywającymi im twarz. Każdy z nich trzymał drugi łuk myśliwski,
a za pasem miał miecz jednoręczny, średniej jakości. Chłopak cały
czas leżąc i przyglądając się sytuacji, ujrzał kobietę z rynku. Jednak
ta tylko machnęła ręką na jednego z ludzi, który podniósł Adalmera
na nogi i zapytał czy chłopak może iść. On tylko kiwnął głową. Jeden
z wybawców podał mu jego uzbrojenie, mieszek oraz przyprowadził
dziewczynkę. Po czym cała grupa wraz z kobietą na czele zniknęła
w gęstwinie drzew i krzewów. Tropiciel mocno oszołomiony ruszył
w stronę zamku. Przy bramie stało dwóch strażników trzymających
długie na 4 łokcie halabardy, już lekko przyrdzewiałe i wykonane ze
Jeden z nich widząc zamroczonego i zakrwawionego tropiciela,
podparł go na swoim ramieniu i wypytał co się stało. Chłopak
odpowiedział, że wszystko poszło po jego myśli. Doszło do transakcji,
a bandyci przekazali mu dziewczynkę i odeszli w swoją stronę.
Wkrótce po tym dotarli do domu kowala. Strażnik zakołatał do drzwi
i poczekał na właściciela, pokazał mu Adalmera, a sam wrócił do
swoich obowiązków. Kowal i córeczka zaczęli do siebie biec, gdy
się zetknęli mocno ją uścisnął i podniósł radośnie do góry. W tym
momencie Adalmer stracił przytomność i runął na ziemię niczym
drzewo padające pod wpływem siekier twardych, silnych drwali z
których spływają krople potu, a ich oczy są narażone na drzazgi i
Adalmer otworzył oczy i ujrzał, że leży w domu u kowala, który
krzątał się po kuchni, by po chwili podejść do chłopaka z miską pełną
nieznanej tropicielowi substancji.
- Pij, może nie jest najlepsze w smaku, ale postawi cię na nogi –
powiedział Bronter, podając glinianą miskę
-Dziękuję. Gdzie twoja córeczka? – spytał chłopak pijąc powoli zupę.
- Zabrała ją. Powiedziała, że nie potrafię zadbać o jej bezpieczeństwo,
- Nic. Minie kilka dni i przyprowadzi ją do mnie, bo nie będzie miała
czasu albo wyjedzie . Przyzwyczaiłem się do tego. Najważniejsze,
że nic się nie stało mojej perełce – odpowiedział kowal, siadając na
-Też się cieszę, że mogłem pomóc i dziękuję za opiekę, ale pora na
- Dobrze, ale zanim wyruszysz mam dla ciebie mały upominek.
Wykułem go specjalni dla ciebie, pod Twoją nieobecność. Mam
nadzieję, że ci się podoba , a może nawet uratuje ci życie – Bronter
podał Adalmerowi owinięty w szare płótno miecz. Ostrze wykonane
było z najwyższej jakości stali, z dokładną starannością. Zdobione
złotymi elementami, dębowa rękojeść dodatkowo owinięta została
skórą jelenia ,a jelec wzmocniony na końcach złotymi elementami w
- Jest to piękna broń, ale nie mogę jej przyjąć – odpowiedział chłopak
-Musisz przyjąć, nie mam nic więcej, co mógłbym ci ofiarować,
a chciałbym ci się odwdzięczyć. Proszę zabierz go– kowal podał
pakunek Adalmerowi, który po krótkiej namowie wziął miecz w
dłoń. Na długość miała około 2 łokcie , ale idealnie pasowała do
ręki chłopaka. Adalmer wykonał kilka młynków w powietrzu, miecz
zatańczył delikatne i subtelne, niczym liść kołyszący się na wietrze.
Hojnie obdarowany chłopak pożegnał się z kowalem i wyruszył w
dalszą drogę...kto wie, może Adalmer znajdzie na jej końcu nowe

wyzwania, przeżyje nowe przygody?